Bardzo krótko bo nie mam jednak weny do pisania na razie. Przepiękne miejsce – krajobrazowa rewelacja! Mozela płynie wolno i dostojnie w zielonej jeszcze o tej porze roku dolinie. Zieleń lasów, winnic, łąk, prawie golfowych trawników przy malowniczo położonych domach. Rzeka przelewa się przez centra miast, jakby uznała, że trzeba zakłócić spokojne życie ale miasta się nie poddały, złączyły się ponownie mostami, spięły linami po których suną promy. Nikt tego spokoju nie zakłóci, wino jest cudowne, jedzenie świetne, ludzie sympatyczni. To jednak nie utopia, choć szkoda, bo na parkingach można zobaczyć wszystkie typy camper’ów wyprodukowanych przez każdego producenta na świecie, pływające po rzece barki-hotele, które nie mieszczą się w kadrze szerokokątnego obiektywu czy w końcu brak możliwości płacenia kartą nawet w restauracjach. Nic jednak nie zmąci ani pięknej rzeki ani rewelacyjnego białego riesling’a! Polecam z całego serca szczególnie późną jesienią!
Pogoda na trek była optymalna, nie za ciepło czyli ok 24C, klimatyzacja czyli lekki wiaterek a gdzieniegdzie chmurki dodające uroku górskim krajobrazom. Trek długi nie jest bo ok 2:30 – 3:00 do samego jeziora, wliczając w to przejście asfaltem ok 20-30 min bo powyżej punktu A wjechać się nie da. Napiszę inaczej, jest zakaz wjazdu chyba, że ma się pozwolenie ale z drugiej strony w budynkach oznaczonych strzałką B jest serowarnia więc jeśli jedzie się po ser, a zdecydowanie warto (o tym niżej) to zakładam, że wjazd jest możliwy. Pytanie czy można tam zostawić auto na czas treku. Tego nie wiem i nie sprawdzałem ale dużo miejsca do parkowania tam nie ma, zresztą przejście dodatkowego kilometra to nie jest problem. Problemy jednak są dwa, pierwszy to brak zasięgu komórkowego na większości trasy, co prawda gdzieniegdzie pojawia się 3G czy E ale większe jest jednak prawdopodobieństwo usłyszeć świstaka niż złapać sygnał.
Drugi problem to niestety źle oznaczony szlak zarówno w aplikacji SwitzerlandMobility jak i na miejscu … no na miejscu w początkowym odcinku nie ma niestety żadnych oznaczeń, nawet popularnych żółtych strzałek. Piszę konkretnie o miejscu gdzie szlak rozchodzi się z drogą przy serowarni. Idziemy tam tak jak zaznaczona jest droga (na czarno), trochę na około ale dopiero na końcu pojawiają się pierwsze strzałki. Skrócić się nie da bo przejścia przez pastwiska nie ma.
Reszta szlaku nie nastręcza już żadnych problemów, ścieżka jest bardzo dobrze widoczna, są znaki na kamieniach i nie ma za bardzo gdzie skręcić ;) Od punktu, w którym można zostawić auto do przełęczy Col de la Croix jest lekko ponad 800m w górę a do jeziorka trzeba z kolei zejść ok 100m. Jak się to zsumuje to mamy podejścia ok1 km.
Widokowo miejsce przepiękne więc zdecydowanie polecam.
Lac De LovenayLac De LovenayLac De LovenayLac De LovenayLac De Lovenay
Jeszcze jeden drobny minus na koniec bo sam o tym pomyślałem czyli biwak … no więc nie wolno! Ten obszar co prawda nie jest oznaczony jako park ale jest to miejsce wypasu szwajcarskich krówek, których nie wolno stresować! Krowy też mają swój „Swiss-life” ;) A tu dowód, że to nie żart tylko poważny temat!
Do atrakcji okolicy poza widokami dochodzi jeszcze serowarnia, o której wspomniałem wyżej. Jaki może być ser od niezestresowanych krówek pasących się przy alpejskim jeziorem? No jasne, że genialny! Oczywiście większość serów kupowanych tu w sklepie jest świetnych, jednym może przeszkadzać zapach czy konsystencja ale smakowo są znakomite, jednak kupiony nie w sklepie tylko prosto z serowarni smakuje zawsze inaczej. Smak jest wtedy podrasowany podświadomie przez fakt zakupu sera bezpośrednio od małego lokalnego producenta. To zawsze działa ;)
Plan wypadu był dość prosty: odwiedzić kilka wodospadów, zobaczyć Dolinę Śmierci i poszwędać się po leśnych drogach. A jak wyszło to już piszę.Continue reading “Magura i okolice”
Leciałem do Rzymu z wielkimi oczekiwaniami a jak to wypadło w konfrontacji z rzeczywistością?
Zacznijmy jak zwykle od pozytywów.
Zabytki są spektakularne i to zdecydowanie trzeba zobaczyć na własne oczy. Trzeba stanąć pod Koloseum żeby ocenić jego wielkość, zrobić pieszo kilometry po wzgórzu Palatynu żeby ocenić jego powierzchnię i zobaczyć akwedukty żeby zrozumieć czym było imperium Rzymskie i co wtedy osiągnięto z inżynieryjnego i architektonicznego punktu widzenia. Jak już ogarniemy te dwa elementy to dołóżmy trzeci czyli sztukę bo każdy budynek, każdy element budynku został wykonany z niewyobrażalnym przywiązaniem do detali … i to wszystko na początku naszej ery czyli I – II wiek. Tych wrażeń nie przyswoimy z cudzych opowieści, trzeba je zdobyć samemu. Z ciekawostek warto wejść do Domus Aurea (fon: oria) z jednego konkretnego powodu otóż w trakcie zwiedzania w jednym z pokoi jest prezentacja w wirtualnej rzeczywistości (VR), na której zobaczymy jak wyglądał cały kompleks. Grafika może nie jest idealna ale i tak cała wirtualna podróż robi spore wrażenie. Szkoda tylko, że ta prezentacja nie jest na samym początku zwiedzania bo wtedy mielibyśmy lepsze wyobrażenie gdzie chodzimy i na które fragmenty posiadłości patrzymy.
ColosseumForum RomanumAcua Claudia
Pod względem zabytków polecam Rzym po stokroć. Polecam go również kulinarnie. Jedzenie jest świetne począwszy od kawy a skończywszy na lodach ale trzeba też uważać gdzie się wchodzi i o której. To gdzie się wchodzi to można określić używając map i patrząc na rekomendacje i oceny czyli min 4 gwiazdki i min 400 wpisów. Oczywiście to nie jest zasada bo trafiłem do restauracji ocenianej na 4,2, usiadłem i czekałem trochę ponad 20 minut żeby ktoś przyszedł i przyniósł kartę … nikt się nie zjawił. Ostatecznie wyszło na dobre bo 300m dalej była restauracja Trattoria Da Enzo czynna od 12:30 i to był strzał w dziesiątkę! Mała restauracyjka z upchanymi stolikami ale jedzenie znakomite, ja miałem przyjemność jeść Rigatoni Carbonara, dodam, że to oryginalne z jajkiem a na deser Tiramisu di Enzo i oczywiście espresso. W takich miejscach trzeba być tuż przed otwarciem w przeciwnym wypadku ryzykujemy stanie w kolejce przed restauracją w oczekiwaniu aż zwolni się stolik.
Samych plusów i zachwytów nie będzie bo życie nie jest perfekcyjne … tu się opisuje jak jest ;)
Ruch uliczny jest tragiczny! Nikomu niech nie przyjdzie do głowy wynajmowanie auta i podróżowanie w ten sposób po Rzymie. Korki w tygodniu są koszmarne, nie ma gdzie zaparkować a podejście do przepisów mówiąc delikatnie jest umowne. Najlepiej ten model opisano w jednej scenie filmu „Pod Słońcem Toskanii”:
„Zielone znaczy: avanti, avanti! Żółte jest do dekoracji Czerwone to tylko sugestia”
W punkt! Optymalny środek transportu to tramwaj i metro a gdyby komuś przyszedł do głowy np rower to nie polecam w związku z tym, że też jednak uczestniczy w tym chaosie i nie ma strefy zgniotu ani poduszek.
Ile razy przechodziłem przez jezdnię żaden kierowca przed przejściem się nie zatrzymał, trzeba wejść na ulicę, najlepiej z zamkniętymi oczami ;) i wtedy kierowcy zaczynają zwalniać … choć ci na skuterach potrafią przejechać prawie po piętach. Trzeba bardzo uważać. Momentami miałem wrażanie, że ruch jest większy niż w Tokyo choć to wyłącznie wrażenie spotęgowane chaosem, z którym mamy do czynienia.
Miasto jest niestety zaśmiecone co ujmuje mu uroku ale przy tej ilości turystów służby nie nadążają ze sprzątaniem choć widać, że się starają. Najgorzej pod tym względem było w Watykanie (!!) Nie siedzi się przyjemnie na kawie jak widać porozbijane butelki po piwie, butelki po mineralnej lub papiery pod nogami. Może inni nie zwracają lub nie chcą zwracać uwagi na takie rzeczy ja niestety zwracam.
Jeszcze słowo na temat używania statywu. W większości miejsc nie ma zakazu, nawet wewnątrz Koloseum czy w kościołach ale np w Altare della Patria (Ołtarz Ojczyzny) nie wolno używać statywu nawet na schodach przed wejściem. Tłumaczenie jest jak zwykle absurdalne czyli jak masz statyw to robisz zdjęcia profesjonalne i nie wolno – kropka. Do Kaplicy Sykstyńskiej nie wolno nawet wejść ze statywem …
Ciekawe czy Ci, którzy wymyślają takie przepisy otworzą kiedyś oczy.
Na koniec taka historyjka … lotnisko w Rzymie (Fiumicino), godzina po 7 rano, jeszcze nie ma kolejki przy bramce, wszyscy zaspani przemieszczają się jak zombie przejmując się bardziej brakiem espresso niż tym co zgubili na security check … nagle rozlegają się dźwięki fortepianu. Z początku sądziłem, że to z jakiegoś sklepu dochodzi myzyka ale jednak brzmiała zbyt naturalnie. Okazało się, że przy sąsiedniej bramce stał fortepian i jeden z podróżnych postanowił umilić sobie i innym czekanie i zaczął grać …! Nagrałem fragment koncertu, który zamieszczam poniżej. To jednak nie koniec opowieści. Do boardingu już blisko, a że to Easy Jet więc uformowała się spora kolejka do bramki. Starszy pan skończył grać otrzymując gromkie brawa ale okazało się, że stanął na końcu tej kolejki i aż się za głowę złapał. Smutno mi się go zrobiło więc poszedłem do obsługi bramki i poprosiłem aby zorganizowali mu speedy boarding. 5 minut później stał już w priority line :) Tyle mogłem zrobić w ramach podziękowania za wspaniały koncert (prócz braw) … o czym się nie dowie ale na pewno zrobiło mu się miło, że ktoś o nim pomyślał.