Brutalna prawda jest taka, że Lizbona jest ładnym miastem … z lotu ptaka. Czerwone dachy, pastelowe fasady kamienic, zieleń parków … wszystko wygląda cudownie z daleka ale jak tylko wchodzimy w boczną uliczkę okazuje się, że jest brudno a część kamienic jest opuszczona i często w ruinie. Alfama nie jest inna i jak ktoś w przewodniku czy na stronie pisze „delightful maze of narrow cobbled streets and ancient houses” to jest duże prawdopodobieństwo, że nie rozumie znaczenie słowa „delightful”. Przy niejednym winie zastanawialiśmy się jak wytłumaczyć mechanizm, który powoduje, że ludzie piszą i mówią tylko o pozytywach a mało kto pisze jak jest w rzeczywistości. Siła sugestii może być jedną z głównych przyczyn choć teorii mamy kilka. Może kiedyś do tego wrócę. Oczywiście robiąc zdjęcia też koncentruję się na pięknie jednak nie powstrzymuje mnie to przed napisaniem co faktycznie widziałem.
Wracając do malowniczych uliczek to ciekawostką są fasady kamienic pokryte malowanymi ceramicznymi płytkami.

Wygląda to uroczo i bardzo dekoracyjnie. Płytki są oczywiście w różnych kolorach i wzorach a w sklepach można kupić różne pamiątki wzorowane na tych motywach jak i same płytki do powieszenia na ścianie. W niektórych sklepach ze starociami są nawet płytki odłupane z domów po 50 eur za sztukę :/ Tego nawet nie komentuję.
Zdecydowana większość ulic, a ma się wrażenie, że wszystkie, pokryte są kostką brukową ale bardzo drobną. To też wygląda ładnie ale miejscami kostka jest bardzo wyślizgana więc trzeba być dodatkowo czujnym żeby nie wywinąć przysłowiowego orła co po godzinach zwiedzania w upale nie jest takie nierealne.
Na ulicach jest niestety sporo śmieci co jest konsekwencją małej ilości koszy a dużej ilości turystów i nie widać za bardzo służb miejskich dbających o porządek. Dla porównania Szwajcarskie miasta są sterylnie czyste, co chwilę widać kogoś z ogromnym odkurzaczem zbierającego najmniejsze papierki. Mam wrażenie, że miejscami Lizbona przypomina Rynek Główny w Krakowie nazajutrz po imprezie sylwestrowej. No jest brudno i nie da się tego nie zauważyć :(
Kawa! Kawa jest fenomenalna! Uwielbiam kawę a od kiedy przestałem słodzić czyli kilka lat temu, zacząłem się cieszyć jej prawdziwym smakiem. Brak cukru stał się jednocześnie udręką bo w przypadku niedobrej kawy skutecznie maskował smak. W Lizbonie gdziekolwiek byśmy nie siedli na małą czarną czy była to restauracja czy lokalna patisserie kawa była rewelacyjna. Jedzenie było bardzo dobre choć nie rewelacyjne wliczając do rankingu owoce morze. W dalszym ciągu południe Francji i Japonia są na czele listy. Jednym wyjątkiem, który aspirował do czołówki była restauracja Adraga na zachodnim wybrzeżu. Co prawda w samej Lizbonie jest restauracja Cervejaria Ramiro, bardzo przez wszystkich polecana, do której ciężko się dostać i czeka się w kolejce do wejścia ale Adraga to jednak trochę inny poziom jakościowy. Zmylić może wygląd zewnętrzny i wyobrażam sobie, że niejeden turysta nie wszedł do środka widząc jak wygląda budynek. W środku jednak wkraczamy do innego świata zarówno wizualnie jak kulinarnie. Królują głównie ryby i choć liczyliśmy na zamówienie talerza owoców morza to już przy przystawce zapomnieliśmy o całym świecie a skupiliśmy się na bogactwie smaków jakie czuliśmy na podniebieniu! Restauracja jest popularna i trzeba przynajmniej dzień wcześniej zrobić rezerwację bo nie ma co liczyć na wolne stoliki wchodząc z plaży. Cenowo nie ma dramatu, za cały obiad na dwie osoby z butelką wina zapłaciliśmy 70 eur gdzie najdroższą pozycją był Gruper, który kosztował 50 eur. Jeśli na coś warto wydać 70 eur to na pewno na obiad tutaj. Drugim punktem, które należy odwiedzić to Mercado Da Ribeira Nova czyli generalnie targ ale w głównej części budynku znajduje się kompleks restauracji i tam warto się zgubić na dłużej choć ciężko znaleźć miejsce do siedzenia. Jedzenie różnego rodzaju, od sushi przez azjatycki fusion po klasyczne hamburgery.

Do tego stoiska z winem i piwem. Piwa jednak nie polecam bo jest kiepskie za to wino jak najbardziej! Bardzo podobny targ (Torvehallerne) znajduje się w Kopenhadze na ulicy Frederiksborggade 21.
Kontynuując temat jedzenia nie można nie wspomnieć o Pasteis De Belem. To jest ten jeden z nielicznych punktów w przewodnikach, których opis jest w 100% zgodny z rzeczywistością. Pasteis trzeba zjeść w Belem i kropka. To co jest w innych ciastkarniach przypomina wyglądem te oryginalne ale smak, zawartość, struktura ciasta są zupełnie inne. Różnica jest mniej więcej taka jak pomiędzy pączkami u Michałka w Krakowie lub Bliklego a pączkami z marketu. Oczywiście polecam zjeść Pasteis zarówno w Belem jak i w dowolnym innym miejscu dla samego porównania i przekonania się samemu na czym polega różnica.
Sama dzielnica Belem nie przyprawia o zawrót głowy a już monumentalną porażką jest ogród botaniczny. Na szczęście wstęp kosztował tylko 2 EUR. Ogród jest opisywany jako „raj dla dendrologów dokumentujący florę byłych kolonii portugalskich” oraz w wersji angielskiej w broszurce parku „rich artistic and cultural heritage”. Dendrologiem nie jestem, nie mam takich zainteresowań ale piękno egzotycznych roślin i kwiatów zawsze mnie pociągało więc jeśli tylko mam okazję zaglądam do ogrodów botanicznych. Zaglądnąłem i do tego. Całość wygląda jak miejsce opuszczone i gdyby nie wąż do podlewania miało by się wrażenie, że nikt tam od dawna nie był. Znów opuszczone i zamknięte budynki, zniszczone i zarośnięte szklarnie …
kwiatów praktycznie nie było, biegały natomiast po ogrodzie pawie … i kury. Gdzie w tym wszystkim jest „artistic heritage” nie mam pojęcia jest natomiast brak dbałości i zainteresowania. Nawet jeśli brakuje funduszy na opiekę nad kompleksem to nie można firmować tymczasowości i bylejakości kulturalnym i artystycznym dziedzictwem :/
Darujmy sobie zatem ogród bo w Lizbonie jest coś dużo ciekawszego.
Z dala od tłumów i ruchu w centrum czy w Belem warto się udać na bulwary pomiędzy Oceanarium i mostem Vasco Da Gama. Warto zacząć od Oceanarium (stacja metra Oriente) a potem udać się na spacer w kierunku mostu. Po drodze mijamy kompleks restauracji i kawiarni aby po ok pół godzinie dojść do samego mostu. Widok jest wyjątkowy zwłaszcza wieczorem tuż przed zachodem słońca.
Drogę powrotną można skrócić pokonując fragment kolejką gondolową aczkolwiek widoki psują kiepskie szyby ;)
Trochę żałuję, że nie udało nam się wejść do Oceanarium bo syn był tam kilka dni przed nami z wycieczką szkolną i ocenił je dość wysoko choć ma również w pamięci (choć częściowo) oceanarium na Okinawie, które robiło spore wrażenie. Nie dotarliśmy tam bo kompleks jest czynny do 20, ostatnich gości wpuszczają o 19 a o tej godzinie był zachód słońca i chciałem zrobić kilka zdjęć mostu. Coś za coś ;)

Trzy ostatnie punkty, o których chcę jeszcze napisać to Cabo da Roca, plaża Ursa i Adraga.
Cabo da Roca czyli najbardziej na zachód położony punkt Europy … można sobie spokojnie darować no chyba, że jest potrzeba postawiania tam stopy, zrobienia selfika i powiedzenia „tu byłem”. Jak teraz sobie myślę to jedyną opcją może być wizyta tam tuż przed zachodem słońca ale znów za dużo zdjęć nie zrobimy bo punkt jest wysoko na klifie a przed nami rozciąga się wyłącznie ocean i niebo, nie ma na czym „zawiesić” oka. Tłum natomiast jest nieziemski a byliśmy w Październiku, nawet nie chcę myśleć co się tam dzieje w lecie.
Kuszącą opcją jest podejść na pobliską plażę Ursa bo to wyjątkowe miejsce z jednym „ale”. Sama plaża wygląda pięknie…

…ale dojście do niej to koszmar. Większość wybrzeża to klify zbudowane ze zlepieńców, to nie jest lita skała a materiał skalny pozlepiany ze sobą a spoiwo nie jest zbyt trwałe. W kilku miejscach klify były zabezpieczone metalowymi siatkami, które chroniły plażowiczów przez odrywającymi się fragmentami. Mając to na uwadze wyobraźmy sobie jak może wyglądać przeciętna ścieżka – jest to z reguły pył skalny z luźnymi kamieniami. W tej kombinacji podłoże jest niestabilne jak cholera. A teraz wyobraźmy sobie, że mamy wąską i momentami bardzo stromą ścieżkę ze szczytu klifu na plażę. Idąc na trekking po takim terenie trzeba zachować ostrożność ale ma się inne buty .. kto idzie na plażę w butach za kostkę? Zważywszy, że plaża jest opisana jako jedna z piękniejszych i idzie tam sporo ludzi brak jakiegokolwiek zabezpieczenia czy uregulowania samej ścieżki mówiąc kulturalnie dziwi. Nie zeszliśmy na sam dół – zdjęcie zrobiłem mniej więcej w połowie drogi :(
Zamiast tej wspinaczki polecam plażę Adraga, przy której jest polecana wyżej restauracja o tej samej nazwie ;)

Wysokie klify, czerwony i różowy piasek, fale rozbijające się o skały i praktycznie brak ludzi … a byliśmy w sobotę. Tu życie ma jednak inne tempo, dłużej się siedzi towarzysko przy kolacji przez co start zwłaszcza w weekend musi być wolniejszy ;) Spędziliśmy na plaży trochę czasu bo znęcałem się fotograficznie nad falami i tłum nie przybywał … odnalazł się jednak kilkanaście km dalej w okolicach Cascais ale tam już się nie zatrzymywaliśmy.
Portugalia na pewno zasługuje na kolejną wizytę. Następnym razem będziemy szukać sennych małych miasteczek i nieznanych lub choć nieopisanych nigdzie plaż bo wybrzeże jest niewątpliwie ładne.

Dopisek na życzenie ;) czyli kilka słów o jednym z ciekawszych elementów „krajobrazu” Lizbony czyli o windach. Na pewno jest to element wyjątkowy na skalę europejską bo miast położonych na wzgórzach jest sporo a jednak tylko Lizbona ma ich aż 4. Z jedną uwagą jednakże … winda w naszym rozumieniu jest jedna i mówię tu o Elevador de Santa Justa bo przemieszczanie na wyższy poziom następuje w pionie ;) pozostałe to w zasadzie skrzyżowanie tramwaju z kolejką linową.
Elevador de Santa Justa najsłynniejsza w Lizbonie przez co najbardziej oblegana została ponoć zaprojektowana przez ucznia Gustawa Eiffla … tak, tego od tej wysokiej wieży w Paryżu. Dowodów o ile wiem jednak nie ma … z drugiej strony nie wierzcie mi w tematach historycznych ;) Jak się jednak przeczyta ten fragment, zobaczy windę i pamięta wieżę w Paryżu to skojarzenie się samo nasuwa i coś musi w tej teorii być. Windę można oglądnąć z dwóch poziomów ale czy warto stać w monstrualnej kolejce aby się nią przejechać to już zostawiam do indywidualnej oceny. Konstrukcja wspaniała i utrzymana w bardzo dobrym stanie. Miejsce definitywnie warte odwiedzenia!

Druga winda, którą udało mi się uwiecznić na poniższych zdjęciach to Elevador da Bica. Może nie jest to bardzo popularne miejsce ale na pewno wyjątkowo malownicze. W tym przypadku już nazwa winda powinna ustąpić miejsca nazwie kolejka linowa bo wagoniki przypominające stare tramwaje suną powoli po szynach wzdłuż wąskiej ulicy ciągnięte przez linę brzęczącą pod szynami. Koncepcja znana np z kolejki na Gubałówkę. Wagoniki są jak się można domyślić dwa i w połowie drogi mijają się piszcząc i kołysząc na torach. Z fotograficznego punktu widzenia warto robić zdjęcia zaraz nad dolną stacją gdzie uliczka jest najwęższa dając ładną perspektywę i co najważniejsze światło jest z właściwej strony ;) … minusem jest to, że jednak pojawiają się tam ludzie i też robią zdjęcia :D więc może być trudno „wstrzelić” się w dobre tło … i to jest ten moment kiedy dłuższa ekspozycja nie zadziała ;) Osobiście nie jechałem „windą” natomiast spędziłem chwilę na ulicy polując na dobry i w miarę pusty kadr … no tak z pół godziny ;) Polecam bo warto!