6 Kwietnia

Tokio… Jest rzeczywiście ogromne. I jak na taki wielki moloch super czyste. Jeżeli nie chcesz swojego czasu spędzić w sklepach – których tutaj jest wybór, mnogość i zatrzęsienie – to wystarczy 3 dni. Piękny i wart odwiedzenia jest rzeczywiście Shinjuku Garden, który w okresie kwitnienia wiśni jest ukwiecony przepięknymi kolorami: od bieli, przez róż, do prawie purpury; a to wszystko dlatego ze zgromadzono tutaj tak wiele gatunków wiśni. Urocze jest to ze ludzie wciąż, każdego roku kiedy kwitną wiśnie, odkrywają na nowo piękno tych kwiatów i wartość samego momentu rozkwitania przyrody. Odwiedzają tłumnie ogrody, fotografują siebie i bliskich na tle kwitnących drzew, urządzają tradycyjne pikniki “hatami” pod ciężkimi od kwiatów gałęziami. Obowiązkowo zaopatrzeni w niebieskie maty piknikowe; są radosną, tłumną i kolorową pochwałą wiosny.

Nasyciwszy zmysły węchu i wzroku, zmysł smaku dopominał się o swoje. W okolicy jest (jak wszędzie w Tokio) 1001 i jedna knajpek z ramenem. Micha z gorącym bulionem i makaronem ma właściwości uzdrawiające :) pomaga na zmęczenie psychiczne i fizyczne bo na zwiedzanie Tokio trzeba mieć siłę. Zakończyliśmy ten dzień wizytą na skrzyżowaniu w Shinjuku. Skrzyżowanie z pasami dla pieszych w każda stronę z tłumem ludzi przemieszczających się z jednej strony ulicy na druga. Przechodząc miałam wrażenie, że ludzie idący z naprzeciwka to nacierająca kawaleria … tak zwarty i gęsty tłum przebija się na drugą stronę. Dodajmy do tego otoczenie ogromnych telebimów, z każdej strony i na każdym budynku. Zalewają kolorowymi dynamicznymi obrazami (reklamami oczywiście) i bardzo głośną muzyką. W jakiś sposób udało im się choć muzykę zsynchronizować w taki sposób, że przekaz słowny jest słyszany tylko jeden a nie zlepek kakofonicznych nieczytelnych treści. Absolutnie wycieńczeni dotarliśmy do hotelu zaopatrzywszy się w przekąskę w delikatesach. Oferowane tu do nabycia gotowe dania to wzór dla naśladownictwa. Świeże, smaczne, estetycznie zapakowane – absolutna rewelacja!!! Choćby to doznanie smakowe jest warte wizyty w Japonii – jedzenie z supermarketu :).

7 Kwietnia

Dzisiaj również wyzwanie. Już nie walczymy z jet lagiem ale z siąpiącym deszczem. No cóż musimy to przetrwać. Zaczynamy od dzielnicy Yanaka i pięknego skąpanego w płatkach wiśni cmentarza z piękną świątynią zlokalizowaną na jego terenie. Cmentarz sam w sobie jest przepiękny z wszechogarniającą aurą spokoju. Dzielnica Yanaka jest ponoć jednym z niewielu miejsc oszczędzonych przez trzęsienie ziemi w 1923 R i bombardowania II WŚ. Tutaj odnajdujemy wąska uliczkę pełną sklepików i stoisk z jedzeniem. Tutaj próbujemy tez naszej pierwszej prawdziwej sench’y – cudo, żadna zielona herbata nie smakowała tak jak ta podana w sklepie pt. “świat herbaty” na Yanace. Ponieważ zgłodnieliśmy – czas na lunch – wybieramy się na następnego ramena, który smakuje zupełnie inaczej niż wczorajszy. Pokrzepieni na ciele japońską wersją rosołu z makaronem jedziemy dalej czyli do dzielnicy sumo. Niestety żadnego zawodnika nie zobaczyliśmy – a raczej nie ma możliwości aby takiego “sumowca” przeoczyć – więc pocieszamy się oglądaniem stadionu narodowego sumo. Patrzymy na tłumy uczniów (z obserwacji odpowiednik wiekowy naszych licealistów) wszyscy w takich samych ciemno granatowych mundurkach jedzą frytki zalane majonezem w food truck’ach obok stadionu przy dźwiękach japońskiego rocka (przynajmniej tak mi się wydaje, że to był rock). Jeszcze sprawdzenie czy zrobi na nas wrażenie targ Ameyoko, wiec przeskakujemy na Ueno, rzeczywiście zaraz po wyjściu z kolejki i przejściu przez ulice jesteśmy w atmosferze bazaru, nawoływanie zachwalających swoje sklepy sprzedawców słychać wszędzie. Stoją na stołeczkach i zachęcają (zapewne) do wejścia do sklepu. Jest tu wszystko, klasyczny: szwarc, mydło i powidło. Wpadliśmy do salonu Pachinko, jeśli myśleliśmy, że na zewnątrz jest hałas to myliliśmy się – hałas automatów do gry jest tak ogromny, że obsługa chodzi w specjalnych ochraniaczach słuchu, my uciekliśmy po paru minutach a gracze siedzieli dalej w oparach i szponach hazardu ….Uciekamy bo Najwyższy czas na dzielnice elektroniki Akihabare, która wita nas też kakofonią nawoływań i reklam ze sklepów z wszystkiego rodzaju grami, sprzętem i gadżetami. Różnica miedzy Ameyoko a Akihabare to asortyment (w Akihabare jest tylko elektronika – rożnej maści, aczkolwiek elektronika) i rozmiar (Ameyoko to sklep/ stragan, Akihabare to kilka pięter na jeden sklep a sklepów jest cała dzielnica). Coś nowego to piętrowe sale gier …pełne ludzi, każdego wieku i obu płci. Marek próbuje szczęścia aby wygrać figurkę z anime ale niestety się nie udaje …. Co bardzo nie pasuje Synowi bo ponoć tej akurat figurki kupić się nie da. Chodzimy, oglądamy  sprawdzamy też ceny i tutaj niespodzianka, naprawdę myśleliśmy ze elektronika będzie taniej – niestety to nie prawda – wiec nici z zakupów. Marek wpada do raju bo widzi nieskończoność gier na PS VITA ale szybko spada w otchłań rozpaczy bo gry są tylko po japońsku …a już się cieszył, że będzie miał parę nowych bo w Europie jest bardzo niewiele gier. Wyciągamy Syna z mekki gier i jedziemy przejść się dzielnica Harajuko i zahaczyć o bazar orientalny. Takeshita Dori – uliczka wiodąca prosto od stacji –  jest ponoć świątynią mody młodzieżowej i cokolwiek bym o tej modzie nie myślała, to chyba prawda sądząc po ilości młodych ludzi i sklepów. Skręcamy na Omote Sando z reprezentacyjnymi filiami znanych markowych firm. Tłumnie i męcząco więc staramy się szybko znaleźć Bazar Orientalny, zmyleni/zmamieni opisem w przewodniku, po którym spodziewamy się czegoś kontrastującego ze splendorem świata mody. Spodziewaliśmy się wysepki stoisk i atmosfery targu wyrobami rzemiosła  i przyprawami. W zamian powitał nas …. dom towarowy z 3 piętrami gdzie oczywiście pamiątki są ale bez atmosfery autentyczności i kontaktu z rzemiosłem, a o przyprawach nawet nie słyszeli …wiec tym małym rozczarowaniem kończymy nasz dzień i uciekamy do hotelu, zebrać siły na jutrzejsze potyczki w Tokio.

8 Kwietnia

Pogoda dramat!!!! Mieliśmy plany na bardzo ambitny dzień ale pogoda je całkiem zniweczyła. Pogoda, sprzeczne informacje w zaśmieconym internecie, niedokładne informacje w przewodniku i poziom angielskiego u naszego konsjerża …. To tak żeby być dokładnym ….

Zacznijmy od pogody: zimno !!!! Leje!!! Moje buty, które są genialne do chodzenia przy suchej pogodzie teraz mnie załatwiły wiec chodzę z mokrymi lodowatymi nogami. Dalej, przewodnik jak również niektóre strony internetowe podają godziny otwarcia targu rybnego Tsukeji, ma być czynny codziennie!!!! Potwierdził to też nasz hotelowy konsjerż!!!! Fail! Było Veni, Vidi ale nie Vici…. Bo targ był nieczynny.

Pochodziliśmy trochę po opuszczonych halach próbując sobie wyobrazić codzienny ruch tutaj i w ramach wczuwania sie w atmosferę poszliśmy na poranne sushi. No i to było przeżycie – można to opisać tylko tak: przypomnijcie sobie najlepsze sushi jakie jedliście w życiu (i poza Japonia) no i wtedy wyobraźcie sobie coś o niebo lepszego. Nie udaje się? No cóż – trzeba przyjechać i spróbować na miejscu. Konsystencja ryżu idealna, a ryby tak świeże i smaczne ze nie czujesz ze są surowe. Próbując podsumować różnice miedzy tym sushi, które do tej pory uważałam za bardzo dobre a tym które zjedliśmy w „przytargowej” knajpce mogę powiedzieć co następuje: 1. oryginalne sushi jest po prostu smaczniejsze 2. Jest bardziej soczyste – to co jadłam do tej pory było w wyraźnie suchsze 3. Rozmiary – tutaj podają ci sushi gigant a nie liliput.

Było przez chwile pięknie ale trzeba znowu wychodzić na zewnątrz – biegniemy zobaczyć teatr Kabuki-za ale wejść można tylko na przedstawienia a to nie jest na naszej “to do” liście. Idziemy ulicami Ginzy, tak piękne, eleganckie jak w reprezentacyjnych dzielnicach innych miast – wiec bez entuzjazmu. Szukamy Yon Chome, ponoć najbardziej ruchliwego skrzyżowania (wg przewodnika) na świecie. I zgadnijcie co? Klasyczny przewodnikowy fail (zaczynamy się do nich przyzwyczajać) skrzyżowanie było tak puste ze minęliśmy go nie zwróciwszy uwagi. Nic to ponieważ wtedy moje mokre i zimne nogi powiedziały dosyć i zamarzyły o cieple. Ponieważ poczuliśmy tez coś w rodzaju głodu postanowiliśmy gdzieś zasiąść i ogrzać się od zewnątrz i wewnątrz. Sprawdzonym zwyczajem wpadamy to przy kolejkowej knajpki gdzie siedzą sami lokale na przerwie lunchowej – i znowu kulinarny sukces. Pyszny ramen, pyszne pierożki gyoza, pyszne warzywa smażone. Nóżki zdążyły wyschnąć, buty w miarę też, czym udowodniły, że są super i co potwierdziło racje porady pani ze sklepu sportowego, która doradziła nam na taki wyjazd wybrać dobre buty do biegania. Możemy kontynuować, jedziemy do 8 piętrowego raju z elektroniką, grami, zabawkami etc…. chłopcy utknęli. No znów jesteśmy w drodze – teraz dzielnica tokijskich wieżowców Shinjuku. I najruchliwszy dworzec świata – to możemy potwierdzić. Tłum naciera z każdej strony, gęsta sieć korytarzy wypełniona masą ludzką. Wypełznęliśmy w końcu na zewnątrz. Musimy dostać się do wieżowca Sumitomo gdzie mieści się obserwatorium astronomiczne. Przynajmniej tak twierdzi przewodnik. Kogo teraz zdziwi jeśli powiem, ze obserwatorium nie ma – jest taras widokowy. Widok oczywiście wart zachodu – panorama z 51 piętra, ale znów miało być coś innego.  Kończymy dzień w knajpce ze stołowym grillem, gdzie grillujemy sobie sami kawałeczki baraniny, bambusa, cebulki, kapusty (!), grzybów, i kiełków – pyszne!