Kungsleden I: Abisko – Nikkaluokta

Dziennik z wyprawy … lekko edytowany 😉

Statystyka wyprawy: 6.020 km przejechane autem i 105 km na nogach.

12.09

Poranek przywitał nas ulewnym deszczem a dzień uznał, że pokaże nam po drodze wszystkie jego rodzaje tak więc lało, kropiło, mżyło … przez kolejne 950 km. Kraków i Częstochowa zafundowały nam jeszcze korki ale one klasycznie pojawiają się w trakcie lub po deszczu. Nie udało się dojechać do planowanego miejsca noclegowego na Litwie bo było już bardzo późno a rozpakowywanie auta w ciemności i rozstawianie namiotów w ulewie po długiej drodze jakoś nikomu się nie uśmiechało. Wpadliśmy wiec do Peneryves (Poniewierz) i zaparkowaliśmy w jednym z hoteli.

Jedna obserwacja: jeśli nie musisz jechać w nocy i przy okazji w deszczu przez Litwę, nie jedź! Drogi są kompletnie nieoświetlone, pasy na drodze są niewidoczne, nawet w miastach, nie ma nic przy drogach, nawet domów. Jedyne punkty orientacyjne to ledwo odblaskowe słupki i auta jadące z przeciwka. Jest kiepsko! Na szczęście nie będziemy tamtędy wracać 😉 Trzeba oddać jednak Litwie, że krajobrazowo jest piękna … a że jest blisko chyba trzeba będzie tam wrócić z aparatem. Nie wiem tylko kiedy.

13.09

Wczesna pobudka i kierunek Tallin! Dziś pogoda była kapitalna, 15C, lekki wiaterek i odrobinę pochmurne niebo … choć pokropiło po drodze … przez minutę 😉 Zdążyliśmy na wcześniejszy prom, co prawda innej linii niż zakładał plan ale bilety były tańsze więc wygraliśmy podwójnie! Ruch mały, żadnych korków, promy pływają co chwilę, zero problemu. Przed wyjazdem pisałem do jednej linii i sugerowali rezerwację biletu – absolutnie nie ma takiej potrzeby. Gdybym to zrobił musielibyśmy czekać prawie dwie godziny.

Jedyny minus w trakcie tej podróży to brak czasu na poszukiwania tematów zdjęciowych … ale liczę, że Kungsleden i Laponia dostarczą nam ich wystarczająco dużo!

14.09

Poprzedni dzień prędko się nie skończył … postanowiliśmy pojechać do oporu czyli ile wytrzymamy. Ze zmianami udało się do 2:30 ale to kosztowało nas nocleg w aucie. Że wstaliśmy połamani nikomu tłumaczyć nie muszę. Ruszyliśmy w dalszą drogę zaraz po 6:00.

Jazda przez Finlandię była wyjątkowa z dwóch powodów. Po pierwsze większość drogi jechaliśmy przez lasy mijając co jakiś czas malownicze polany i jeziora. Rzadko pojawiały się jakiekolwiek zabudowania a o miejscach noclegowych już nie ma nawet co wspominać. Jeśli jednak jakimś cudem traficie na hotel to zameldujcie się do niego przed 20:00 bo potem wszystko jest zamykane na przysłowiowe cztery spusty. My szukając otwartego hotelu koło 3 nad ranem nie mieliśmy najmniejszych szans.

Do Kiruny dojechaliśmy wcześnie więc bez najmniejszych problemów zdążyliśmy na autobus do Abisko. Przy stacji turystycznej STF w Kirunie jest darmowy parking gdzie można zostawić auto.

Z ciekawostek bo tego nigdzie nie doczytałem, za autobus z Kiruny do Abisko płaci się u kierowcy _wyłącznie kartą_ i żadnej innej opcji zakupu biletu nie ma na tej linii (91). Cena biletu 188 SEK.

15.09 (Abisko – Abiskojaure)

Ciężka noc w Abisko. Mało snu. Pole namiotowe jest tuż obok drogi i torów kolejowych, w nocy przejechało kilka pociągów towarowych. Zimno. Nad ranem było ok 3C. Do tego wszystkiego ptaki stukały w namiot.

Wystartowaliśmy o 8:30 Trzeba było dotrzeć do Abiskojuare przed 14:00 bo Norwegowie zapowiadali deszcz. I deszcz się przed 14 pojawił!

Sama trasa jest łatwa z jednym ale. Gdybym miał ją oceniać wg klasyfikacji T to bym dał jedynkę, droga prosta, ścieżki oznaczone, żadnego wspinania ale … idziemy z dużym plecakiem. Mój ważył na starcie 21kg z czego sam sprzęt foto ok 5kg. Jak do tego dodamy pogodę to mamy przepis na challenging trek. Pogoda potrafi zaorać motywacje. Mimo tego udało się zrobić odcinek w zaplanowanym czasie czyli 4 godziny. Jutro start wolniejszy bo idziemy tylko polowe z 21 km odcinka, taki w każdym razie jest plan a jak wyjdzie to się okaże. Kończymy dzień w kuchni schroniska, jedynym w miarę ciepłym miejscu w okolicy grając 148-ą partie w remika i tzw kątem ucha słuchając opowieści innych ludzi przewijających się przez kuchnie.

16.09 (Abiskojaure – Alesjaure)

  • 6:45

Noce są ciężkie ze względu na zimno a nawet nie ma przymrozków. Budzę się zwykle przed 6, chłopaki jeszcze śpią. Czas na śniadanko czyli zupkę liofilizowaną i kubek herbaty a potem do pracy czyli czas na zdjęcia 😉 Za oknem krajobraz od wczoraj odrobinę się zmienił, szczyty pobliskich gór pokrył śnieg a sam jego widok potęguje odczuwalny chłód. Nie ma wątpliwości, ze jesteśmy za kołem podbiegunowym!

  • 19:30

Zacznę od trasy bo to było wyjątkowe doznanie pod każdym względem. Udało się zrobić 21 km za jednym razem! Jesteśmy jeden dzień do przodu. Ponownie jak wczoraj technicznych trudności nie było żadnych więc T1 ale było sporo błota, mokre kładki, sporo śliskich kamieni co przy tym obciążeniu i tak długiej trasie dało odrobinę w kość. Kolega wywrócił się z plecakiem na jednej z kładek, dobrze że na miękkie zarośla a nie do bagna. Obyło się bez kontuzji bo w tym miejscu ratunek nie przychodzi szybko. Trzeba sobie uświadomić, że góry nie wybaczają niezależnie od ich wysokości, tu największym problemem jest całkowity brak komunikacji. Aby wezwać pomoc trzeba dojść do najbliższego schroniska a to może być nawet kilka godzin marszu.

Pogoda nam wczoraj wyjątkowo dopisała a szliśmy ponoć najpiękniejszym fragmentem tego szlaku. Mijaliśmy wioskę Sami, społeczności mieszkającej między innymi w tym regionie. Miejsce faktycznie spektakularne a doznania są spotęgowane przez wszystkie trudy treku. Może choć dzięki tym zdjęciom zobaczycie to piękno, które ja zobaczyłem!

17.09 (Alesjaure – Tjaktja)

Zaczęło padać w nocy, nad ranem przestało ale pojawiła się mżawka i trzymała cały dzień. Na szczęście trasa była szybsza bo tylko 4 godziny ale trek w takich warunkach przy dość silnym wietrze może nadszarpnąć morale … ale nie nasze! Szło się dobrze choć znów wolno bo błoto plus kilka przepraw przez rzeki bez mostów czy kładek. Po powrocie będę w stanie napisać książkę na temat rodzajów błota … może nawet na jakimś wydziale geologii zrobię doktorat 😉

Czeka nas kolejna upojna noc w zimnym i mokrym namiocie we wszystkich ciuchach … ale planujemy zrekompensować sobie te niedogodności w ostatnim schronisku na zakończenie treku, taki mały bonus!

My tu gadu gadu a 52 km za nami! 🙂

18.09 (Tjaktja – Salka)

  • 6:37

Kolejna noc z przerywanym snem i pobudka o 6 a pogoda na zewnątrz bez zmian od wczoraj. Prognoza na dziś przewidywała poprawę pogody i nawet przejaśnienia ale nic takiego nie widać, widać za to niskie chmury, czuć wilgoć i lekką mżawkę. Takie są uroki tego miejsca … dobrze napisałem “uroki” i bez świadomości tych zmiennych warunków nie ma się co tu wybierać. Najgorszy scenariusz przed wyjazdem zakładał, że będziemy chodzić 7 dni w deszczu więc mieliśmy wyjątkowe szczęście trafiając na dobrą pogodę w ponoć najpiękniejszym miejscu szlaku. Nawet jeśli to był jedyny taki dzień to fotograficznie wyprawę uważam za udaną! Nie tracę jednak nadziei, że odrobina szczęścia nam jeszcze dopisze 🙂

Palce zaczynaja mi marznąć od pisania na telefonie 🙂 ale jeszcze kilka słów o schroniskach. Są bardzo dobrze wyposażone, mamy do dyspozycji naczynia, sztućce, kuchenki gazowe, kozę do ogrzania pomieszczenia, duże stoły … i jest bardzo czysto! Sama przyjemność wejść do takiego schroniska, zjeść, napić się kawy czy herbaty i odpocząć po kilku godzinach marszu. W schroniskach nie ma prądu więc trzeba taszczyć własny w postaci powerbank’u do doładowania urządzeń jeśli ich oczywiście używamy. Jedyny minus jeśli tak można powiedzieć to brak wody bieżącej, trzeba ją nosić wiadrami z rzeki jeśli braknie do gotowania lub mycia naczyń. No i na koniec wc … drewniana budka na zewnątrz 😉 ale są środki do dezynfekcji i uwaga … deska jest styropianowa wiec nie jest tak zimno.

Czas się wygrzebać z namiotu i chyba ruszyć bo zimno :/

A poza namiotem optymistycznie … co prawda schronisko i okoliczne góry w chmurach ale nie pada a nad głową przez chmury prześwituje kolor niebieski. Pytanie czy to moja wyobraźnia czy Laponia pokaże nam swój kolejny klejnot krajobrazowy w całej okazałości 😉

  • 16:23

Laponia pokazała się z najpiękniejszej strony! Wychodziliśmy ze schroniska jeszcze w chmurach ale z każdym krokiem robiło się coraz jaśniej i coraz więcej chmur znikało odkrywając okoliczne wzgórza. Prawdziwy spektakl zaczął się po przekroczeniu przełęczy Tjaktjapasset, wiatr zdmuchiwał z okolicznych szczytów chmury w dolinę Tjaktjavagge a słońce pomalowało je w najpiękniejsze kolory. Droga była trudna znów tylko przez błoto i kamienie (T1) ale widoki rekompensowały wszystkie trudy. Ciężko takie doznania opisywać, trzeba to przeżyć samemu i zdecydowanie warto!

Prognoza na najbliższe trzy dni wyglada obiecująco ale temperatury zaczynaja spadać poniżej zera i za dwa dni nad ranem spodziewamy się -2 :/ Przed nami jednak ostatnie 3 dni wiec powinnismy przetrwać.

Tak wygląda prognoza pogody podawana w schronisku 🙂

Weather Report
Weather Report

Zasięgu komórkowego na całej trasie nie ma, internetu w żadnym schronisku nie ma i z prądem jest deficyt czyli nie ma jak naładować komórki czy baterii do aparatu. Powerbank i zapasowe baterie do aparatu to podstawa. Na przenośne baterie słoneczne bym nie liczył, powiem więcej, szkoda je dźwigać! Sklepy w schroniskach są dobrze zaopatrzone poza Tjaktja, w którym nie ma praktycznie nic.

Jutro luzacki dzień bo tylko 3 godziny więc więcej czasu będzie można poświęcić na zdjęcia!

19.09 (Salka – Singi)

  • 6:15

Noc była ciężka, temperatura spadła poniżej zera. Nie wiem czy spałem bo pamietam tylko fragmenty wybudzania, mam wrażenie, że tylko przeleżałem noc w namiocie skulony w śpiworze. Jak tylko się rozjaśniło zwiałem do kuchni w schronisku na herbatę i zapalić w kozie żeby się ogrzać. Plus jest taki, że pogoda jest dobra, nie padało w nocy i teraz też nie powinno … przetaczają się tylko mniejsze chmury nad górami. Zaczął się wschód więc słońce niedługo stopi szron z namiotu.

Na wspólnym śniadaniu z innymi dowiedzieliśmy się, że w nocy była zorza godzinę po tym jak zebraliśmy się do namiotów :/ Dziś jeśli będziemy mieli dużo szczęścia i noc znów będzie bezchmurna to będziemy gotowi …

Przed nami najkrótszy czasowo odcinek tej części Kungsleden czyli 3 godziny. Na pewno będzie więcej przystanków fotograficznych bo pogoda jest fenomenalna choć zaczął wiać bardzo zimny wiatr. Ubieramy się ciepło i w drogę!

  • 15:30

Kolejny przystanek czyli stacja Singi. Pogoda na trek wspaniała! Chmur mało, słońce i mocny chłodny wiatr … no dobra zimny jak cholera 😉 kolejne przypomnienie że jesteśmy za kołem podbiegunowym. Widoki po drodze były spektakularne, zresztą sami zobaczcie.

Zapadła decyzja, że dziś nocujemy w chacie z kozą. Przy tym wietrze i temperaturze w okolicy zera nad ranem noc mogłaby być jeszcze gorsza niż dzisiejsza. Drugi powód to zorza, na którą dziś się zasadzamy wciąż licząc na bezchmurne niebo … jest taka szansa! Zdecydowanie przyjemniej będzie wejść po zdjęciach nocnych do ciepłego domku niż do zimnego namiotu 😉

W kozie trzeszczy drewno, zjedliśmy ciepły posiłek, za oknem wspaniałe widoki …. jest cudownie!

Właśnie wróciłem z popołudniowej sesji z najpiękniejszą modelką świata …. to miejsce jest toksyczne!

  • 20:45

Niebo zasnuło się chmurami :/ chyba dziś nic z oglądania zorzy nie będzie … możliwe, że straciliśmy jedyną szansę wczoraj. Jeszcze nie tracę nadziei bo pozostała ostatnia noc przed nami.

20.09 (Singi – Kebnekaise)

Udało się pierwszy raz przespać cała noc, prawie 10 godzin snu, dobre uczucie! Kosztowało nas to 420 SEK (STF members!) ale warto było! Trzeba się powoli zbierać, zrobić śniadanko i w drogę. Za oknem na razie same chmury ale na pewno się wypogodzi!

Zewnętrzne toalety budzą skuteczniej niż kawa 🙂 … wiatr nie ustał a na liściach widać szron.

W trakcie jak walczyliśmy z kozą i przygotowywaliśmy jedzenie za oknem chmury nabrały kolorów, szary zmieszany z pomarańczem i niebieskim ze szczyptą żółtego. Pogoda zmienia się tutaj błyskawicznie!

  • 15:50

Trek spokojny, droga znów łatwa ale pogoda dała trochę w tyłek. Było zimno i wiał silny, zimny północny wiatr, momentami dość porywisty. Warstwa cieplej bielizny, polar, Gore-Tex dały radę. Po 5 godzinach dotarliśmy do ostatniego schroniska Kebnekeise i dziś też siedzimy w środku! Jest bieżąca ciepła woda, prysznic (!!!) i suszarnia … tanio nie jest ale mówi się trudno bo trek był fantastyczny, widoki jeszcze lepsze i chyba nie prędko tu wrócimy.

21.09 (Kebnekaise – Nikkaluokta)

Ostatni dzień był już szybki. Wstaliśmy o 6 rano, szybkie pakowanie, śniadanko czyli liofilizat i w drogę. Pośpiech był konieczny z dwóch powodów. Po pierwsze zapowiadali opady śniegu od godziny 11:00 a po drugie ostatni autobus z Nikkaluokta jest o 16:20 wiec nie było opcji żeby się na niego spóźnić. Lepiej dojść 2 godziny wcześniej niż 2 minuty za późno. Pogoda po drodze nie była cudowna bo na przemian padał deszcz i śnieg – zgodnie z prognozą. Szlak w błocie, połamane kładki, dużo śliskich kamieni … mimo to napieraliśmy ostro i zrobiliśmy odcinek ostatnich 19 km w 6 a nie jak zakładaliśmy w 7 godzin. Ostatnie zdjęcie przy wejściu na szlak i koniec! 105 km za nami! Będzie co wspominać od jutra po zabawy z wnukami bo takie wspomnienia zostają na zawsze.

Kungsleden
od lewej: Robert, Marek, Tomek (autor)

W autobusie do Kiruny uświadomiłem sobie, że będę tęsknił za tym miejscem. Jego dzikość i surowość została gdzieś we mnie, zabieram stąd obrazy, które będę przywoływał przed snem a szum północnego wiatru nie jeden raz będzie kołysał do snu ….

21-23.09

Wróciliśmy do Kiruny bez żadnych problemów. Postanowiliśmy na miejscu pójść na jakieś normalne jedzenie bo liofilizaty odrobinę nam się przejadły choć były bardzo dobre. Po drodze na parking weszliśmy na hamburgery do lokalnego pub’u/hotelu Bishops Arms. Klimatyczne miejsce z bardzo dobrym jedzeniem i świetnym piwem! Czas płynął powoli ale zleciał szybko … co kosztowało nas kilka koron :/ Okazało się, czego wcześniej nie sprawdziłem, bo taka konieczność nie przyszła mi do głowy, że schronisko gdzie zostawiliśmy samochód jest czynne do 19:00 … pod jego drzwiami z pełnymi już brzuchami stanęliśmy o 19:06. Ciemno, zamknięte, po temacie! Próbowała nam pomoc przechodząca dziewczyna, nawet dzwoniła pod podany na drzwiach numer ale nikt nie odbierał. Wskazała natomiast ośrodek kempingowy, który znajduje się ok 200 m dalej. Udaliśmy się tam bez zbędnej zwłoki i w ramach protestu wynajęliśmy domek na 4 osoby ze śniadaniem! A co! Warunki super, śniadanie pyszne. O pieniądzach dżentelmeni nie rozmawiają 😉

Rano szedłem jeszcze do auta z duszą na ramieniu bo mój poczciwy Forester stał na zimnie 7 dni i miałem wątpliwości czy odpali. Obawy były jednak nieuzasadnione 🙂 Spakowaliśmy się szybko i ruszyliśmy w drogę powrotną.

O samej drodze postanowiłem już nie pisać i nie dlatego, że mi się nie chce ale tłuczemy się autostradami przez Szwecję, krótko przez Danie i Niemcy. Chcemy już jak najszybciej wrócić do domu, zrobić pranie i przespać się we własnym łóżku! Kilometry znikają dość szybko a za oknem żadnych spektakularnych widoków, które mogłyby choć w przybliżeniu równać się z tym co widzieliśmy.

Za jakiś czas wrócę jeszcze do podsumowania #KungsledenExpedition2017 w osobnym wpisie ale na razie biorę się za planowanie kolejnej wyprawy na przyszły rok 🙂 … będzie się działo!


Jeśli dotrwaliście do końca to oczywiście zachęcam do przeczytania pozostałych wpisów ze szlaku a szczególnie do zakupu albumu w formie ebooka, który jest podsumowaniem fotograficznym czterech wypraw. Zebrałem w nim najlepsze zdjęcia, których tu na blogu nie ma! Jest kilka w moim portfolio na stronie tomaszsusul.pl ale też nie wszystkie. Wystarczy kliknąć na poniższe zdjęcie aby trafić do Apple Books.